Autor Wiadomość
Sonik vel Dexik
PostWysłany: Sob 22:09, 30 Lip 2005   Temat postu: [brak tytułu] - gatunku fantasy przypuśćmy.

Tytuł: [brak] (Hm... nawet nie mam jeszcze pomysłów, ale poczekamy, zobaczymy :wink: )
Autor: Sonik vel Dexik (z pomocą słowników, znajomych i strony z genezą imion - a może coś jeszcze?)
odcinki: Na razie jeden jedyny prolog

Prolog

Nadszedł dzień, na który Varinia Vanitas czekała. Nie obawiała się go ani nań się nie niecierpliwiła. Wiedziała, że nastąpić musi, tak, jak po dniu następuje noc, a przynajmniej w sposób podobny. Ta w pewnym sensie bierność była ważną częścią jej, jak niesamowitej!, osoby. Stanęła w korytarzu Seltrandu, prezentując całą siebie: od rudych loków opadających do pasa, po oczy niczym nieskończenie głębokie, czarne jeziora, z gwiazdą weń płonącą. Biel i czerń w naturze nie występowały, a ona miała oczy i czarne i białe, oznaka drobnego zachwiania uniwersum, bycia dzieckiem Wybranym. To właśnie paranormalne zdolności, idące w parze z niezwykłymi oczami, sprawiły, że teraz stała w tej szkole, w tym wyjątkowym miejscu dla takich, jak ona.
Czuła niepewność i zagubienie, jednak sprawiała wrażenie osoby spokojnej, skrytej w sobie, ale doskonale orientującej się w sytuacji - niezależnie od okoliczności, właśnie tak się prezentowała. Nie chcąc marnować czasu, ruszyła w kierunku, gdzie, według planu, który miała kiedyś okazję przejrzeć, był gabinet dyrektora. Jej krok był niepewny, wolny, lekko kulała. Jednak była wdzięczna światu jako takiemu, że w tym ważnym dniu, nie musiała przyjeżdżać na kołach, że nie miała żądnej kończyny złamanej.
Trafiła bezbłędnie, co nie wzbudziło w niej nic poza wrażeniem, jakie spotyka człowieka, gdy dowiaduje się, że poprawnie odpowiedział na jakieś pomniejsze, proste i nieistotne pytanie na sprawdzianie. Zapukała swoją bladą, małą dłonią, nie zauważywszy innej możliwości oznajmienia, że stoi pod drzwiami i pragnie wejść.
- Jeszcze jeden nowy uczeń? - zapytała starsza kobieta, otworzywszy drzwi.
Dziewczę lekko przytaknęło. Kobieta wpuściła ją do małego pomieszczenia, w połowie zapełnionego kartkami, książkami, teczkami, jednak panował tu porządek, na blacie dużego biurka znajdowała się tylko jeden segregator.
- Może byś się tak przedstawiła?
Dziewczę darowało sobie uwagę, że kobieta nie dała jej wcześniej żadnej informacji, komunikatu, któryby mówił, że ma podać swoje nazwisko, więc drobna pretensja w głosie kobiety jest bez pokrycia. Powiedziała jedynie to, czego odeń oczekiwano:
- Nazywam się Varinia Vesta Vanitas – zabrzmiał głos cichy, ale wyraźny, w którym ukrywała się dziwna nuta.
Kobietę jednak zainteresowało coś innego.
- Z tych Vanitas? – zapytała mrużąc oczy, jakby próbowała sobie wyobrazić coś w głowie.
Dziewczę przytaknęło, ponieważ doskonale wiedziało, o co kobiecie chodzi.
- Interesujące. Nigdy bym się nie spodziewała po tych ludziach... Ale, moja młoda panno, uprzedzam, nie będziesz mieć z tego tytułu... – jej głos najpierw zacząć cichnąć, a potem urwała. Coś w czarnych oczach dziewczyny wyraźnie dawało do wiadomości, że ta informacja nie jest jej potrzebna. Kobieta odebrała także wrażenie, że Varinia będzie mieć przywileje z innych powodów.
- W którym roku została założona ta szkoła? – zapytała niespodziewanie.
- Pięćset trzydziestym drugim, pierwszego grudnia, według niepewnych źródeł otwarcie odbyło się o osiemnastej.
- Skąd o tym wiesz? – padło pytanie, a kobieta bacznie przypatrywała się twarzy dziewczyny.
- Przykro mi, ale odpowiedź nie byłaby dla pani satysfakcjonująca – odparła niechętnie, jej twarz nie zmieniła wyrazu odkąd pojawiła się w pomieszczeniu.
- Jeszcze sobie porozmawiamy, niepotrzebnie zabieramy sobie czas. Dlaczego zjawiłaś się tu bez opieki?
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu, co kobieta źle zrozumiała.
- To na pewno ciężkie, mieć tak ważnych rodziców. Pewnie niekiedy chciałabyś być członkiem normalnej, przeciętnej rodziny, co? Ci, którzy zazdroszczą takim jak ty, nie zwracają uwagi nie złe aspekty... – znów urwała, nie widząc zmiany w twarzy dziewczyny. Gdyby ta się niecierpliwiła, denerwowała – to byłoby normalniejsze, ale ten spokój i cierpliwość zupełnie nie pasowały kobiecie do jedenastoletniego dziecka.
Już bez słowa wyszła na korytarz i poprowadziła dziewczę do innego pomieszczenia, które okazało się klasą. Znadowało się tam jedenaścioro rówieśników Varini i młody mężczyzna. Wszystkie twarze spojrzały na wchodzące.
- ... Vanitas, Varinia – powiedziała nie pytana kobieta, po czym wyszła.
Dziewczynę znów ogarnęło zdenerowanie, jednak był to jedynie ledwo tlący się płomyk gdzieś w najdalszych głębiach jej umysłu, nawet nie zbliżający się do zewnętrznych warstw jej świadomości.
- Vanitas... – zaczął mężczyzna z zastanowieniem. – Z ty... – urwał. – Miło mi cię powitać... Varinio! Jak wiesz, to jest klasa pierwsza. Czekaliśmy na ciebie, jeszcze nie zacząłem mówić... Wszyscy jesteśmy tu od chwili. Proszę, usiądź.
Dziewczyna zrobiła, o co ją proszono, pozwalając sobie na prychnęcie w duchu, co było dla niej dość dużym posunięciem. Już nabrała obaw, co do kompetencji tego, jak się domyślała, nauczyciela.

Ostatnie promienie słońca ześlizgiwały się z powierzchni Novelsin, ustępując miejsca nadciągającej nocy. Zielonooka dziewczyna przetarła zmęczone oczy. Spojrzała na piękny widok za oknem i opuściła bezwiednie książkę, ta, upadłwszy, zamknęła się, prezentując dobrze widoczny tytuł: „Politologia dla początkujących”. W pokoju nie było żadnej nieznajmej osoby, więc nikt nie skrzywił się, nie wytrzeszczył oczu i nie parsknął. Zresztą nie było tutaj nikogo nawet znajomego dziewczynie. Trzynastolatka westchnęła, wstała z fotela i, całkowicie ignorując leżącą pod nogami książkę, wyszła z pomieszczenia.
- Drusilla? Wreszcie wyszłaś z tej swojej nory, pomóż mi przy kolacji – odezwała się matka dziewczęcia, zauważając córkę na korytarzu. Ta niechętnie podążyła do kuchni.
- Boisz się poniedziałku?
Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała na matkę.
- Nie, czemu miałabym?
- Przecież idziesz do nowej szkoły, rozpoczynasz nowy okres w swojej edukacji! No i... Wreszcie możesz rozwiajać swoje... zainteresowania.
- Więc bardziej powinnam być zadowolona, że to już za dwa dni, prawda?
- W pewnym sensie tak. Ale, Drusi, nowi ludzie, nowe środowisko, nowe miejsce...
- Wiem, gdzie to jest. A obcych ludzi spotyka się na każdym kroku.
- Nie jestem pewna, czy ta twoja udawana odwaga i dorosłość są dobre...
Drusilla prychnęła w duchu, ponieważ nie mogła pozwolić sobie na nic więcej pod bacznym spojrzeniem matki. Nie miała ochoty dyskutować, już zrezygnowała. Niemal odkąd zaczęła mówić, próbowała wytłumaczyć tej kobiecie, że nie widzi nieuzasadnionych strachów w otaczającym ją świecie. Że jest po prostu inna. Ale matka wierzyła tylko wierszom, między innymi głoszącymi, że życie jest straszne, pokrętne i niezrozumiałe. Dziewczyna nie znalazła nigdy w swojej egzystencji żadnej z tych cech i miała wrażenie, że inni zywot po prostu sobie komplikują.
Szybko zamieniła bryłę sera w kupkę plasterków i mruknąwszy pod nosem, że nie jest głodna i chce już zasnąć, wyszła. Jednak po dotarciu do pokoju zmęczenie opuściło ją bezpowrotnie. Jedynie obraz przed oczami lakko się zamazywał, więc z trudem odczytała położenie cienutkich jak igły wskazówek na elektrycznym budziku. Była dwudziesta pierwszam pięć, czsas, kiedy zwykle siedziała nad lekcjami. A w wakacje dokształcała się. Nie miała ochoty na naukę, chciała zastanowić się, pomyśleć. Jednak gdy usiadła w fotelu, patrząc na akwarium pełne rybek, roślin ozdobnych i glonów, w jej głowie zapanowała pustka.
Równo godzinę później zapukała do pokoju matka. Nie doczekawszy się odpowiedzi, cicho weszła do środka. Uśmiechnęła się lekko, widząc śpiącą córkę. Nie widząc innego rozwiązania, po prostu upuściła pomieszczenie. Drusilla zawiesiła oczy na przesuwającej się w górę klamce. Westchnęła. Każdy może czasem skłamać – tłumaczyła sobie. Wytworzenie iluzji było rzeczą dlań łatwą, a na pewno najlepiej sytuacja wyglądała, gdy matka twierdziła, że córka śpi, a Drusilla mogła w spokoju siedzieć w pokoju.
Tylko, moja droga, ty przekroczyłaś kłamanie „czasem” – powiedział jej wewnętrzy głos.
Nie mogła nie przyznać sobie samej racji. W te wakacje nie kładła się przed dwudziestą trzecią, a wstawanie o szóstej rano, do którego się przyzwyczaiła, według rodzicielki wchodziło w grę tylko, jeśli dziewczę zaśnie poprzedniego dnia przed dwudziestą drugą. Kolejny przykład tego, że matka Drusilli uważała, że co się odnosi do niej, odnosi się do wszystkich.
Iluzja jest potrzebna, a ja nie robię nic złego – powiedziała, zamykając na chwilę oczy.
Może gdyby ta kobieta nie była, jaka była, wiedziałaby o zdolnościach córki. Może nie byłaby ślepa na to, czym Drusilla jako małe dziecko chciała się z nią podzielić. Może. A teraz nikt nie wiedział, że Decertionówna nie była zwyczajnym mieszkańcem tego małego kraju.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group